Znajdowałam się przed jednym z klubów który był moim ulubionym. Weszłam do środka gdzie od razu do moich nozdrzy dostał się zapach alkoholu, narkotyków, papierosów.
- Emily, złotko. Witaj. - przywitała mnie Ashley. Jedyna osoba którą jakoś toleruje ale i tak przyjaciółką nazwać jej nie mogę.. po prostu zwykła znajoma.
- Siema. - odpowiedziałam siadając obok niej przy barze. - Josh skarbie, proszę to co zawsze. - zwróciłam się do barmana puszczając w jego stronę oczko. Wiedziałam, że to lubi ponieważ mu się podobam. Wyznał mi kiedyś miłość ale ja taka zimna suka - olałam to. Po pierwsze nie jest w moim typie a po drugie jak już wcześniej wspomniałam - nie wierzę w miłość. Zostaliśmy po prostu znajomymi. Uśmiechnął się do mnie i po chwili podał mi drinka którego zaczęłam sączyć.
- Co dziś preferujesz : amfetamina czy kokaina ? - wyciągnęła dwie małe,foliowe torebeczki z narkotykami i z uśmiechem na twarzy wymachiwała mi nimi przed oczami.
- Amfetamina. - uśmiechnęłam się a już po chwili Ash rozsypała biały proszek na blacie.
- No to zaczynamy. - klasnęła w dłonie i zaczęła wciągać proszek. Spojrzałam na nią i również zrobiłam to samo. Gdy wciągnęłyśmy już wszystko, nieźle naćpane ruszyłyśmy na parkiet. Nie wiedziałam kompletnie co robię. Kołysałyśmy się w rytm muzyki. Otaczało nas pełno ludzi którzy albo byli naćpani albo pijani. Impreza skończyła się koło 4 nad ranem. Gdy trochę się " ocknęłam" pożegnałam z Ash po czym wyszłam z budynku idąc w kierunku swojego mieszkania.
- Dokąd się wybierasz ? - usłyszałam za sobą dobrze znany mi głos. Serce zaczęło walić mi 2 razy mocniej. Mężczyzna złapał mnie mocno za rękę i przyciągnął do siebie. James - 28 letni diler narkotyków. Zadłużyłam się u niego przez nie.
- Czego chcesz ? - spytałam choć dobrze wiedziałam czego.
- Dobrze wiesz czego chce. Wisisz mi 5000 funtów. - w moim brzuchu aż zawirowało. Bałam się go... On jest do wszystkiego zdolny.
- Ja.. ja nie mam tyle. - wyjąkałam patrząc na jego twarz która zaczyna robić się wściekła.
- Co kurwa ?! Gówno mnie to obchodzi. - jego oczy aż przepełniała złość. - Umowa to umowa. I powytwarzam gówno mnie to obchodzi czy ty masz czy nie masz. Na jutro chcę widzieć pieniądze...- i wtedy poczułam jak jego silna pięść uderza centralnie w moją twarz co spowodowało, że upadłam na ziemię. - Inaczej to wiesz co może się stać. - przychylił się i wyszeptał wprost do mojego ucha i na odchodne kopnął mnie w nogi po czym w końcu odszedł. Złapałam się za policzek, który cholernie mnie bolał. W co ja się wplotłam.. on mnie zabije. Na samą myśl o tym rozpłakałam się jak dziecko. Przysunęłam moje bolące nogi pod samą brodę i ryczałam. Spojrzałam na dłoń którą głaskałam policzek - była cała we krwi. Wystraszyłam się ale co mogłam z tym zrobić.
- Pomóc Ci ? - usłyszałam lekko zachrypnięty głos jakiegoś chłopaka. Spojrzałam na niego na co ten na mój widok wytrzeszczył oczy. - Boże, dziewczyno co ci się stało. - niemal krzyknął i natychmiast do mnie pobiegł.
- Odejdź ! - krzyknęłam odpychając go od siebie.
- Nie odejdę dopóki nie zawiozę Cię do szpitala. Ty krwawisz. - nie dawał za wygraną. Spojrzałam ponownie na niego. Wysoki, przystojny, z bujnymi brązowymi lokami na głowie, zielone oczy...
- Chodź. Zawiozę Cię do szpitala bo zaraz się wykrwawisz. - mówił nieco spokojniej spoglądając na moją zapłakaną a zarazem zakrwawioną twarz. Zapewne wyglądam ja jakaś postać z horroru. Nic się nie odzywając podniósł mnie i zaprowadził do samochodu.Po chwili znajdowaliśmy się w szpitalu. Założyli mi na ranę opatrunek po czym wyszłam na korytarz gdzie siedział lokowaty który gdy tylko mnie zobaczył zerwał się z krzesła i podbiegł do mnie.
- Nic Ci już nie jest ? Wszystko w porządku? Odwieźć Cię do domu ? - zasypywał mnie pytaniami.
- Już wszystko w porządku. Dam sobie już sama radę. Dziękuję. - powiedziałam obojętnie i skierowałam się w stronę wyjścia. Było już gdzieś koło 6 rano więc na dworze powoli zaczynało robić się widno. Po chwili znowu poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.
- Nie puszczę Cię samej do domu. Jeszcze znowu ci się coś stanie. - nalegał.
- Ty nigdy nie dajesz za wygraną, prawda? - spojrzałam na niego unosząc brwi do góry.
- Tak. - odpowiedział uśmiechając się szeroko ukazując przy tym słodkie dołeczki. Nie,boże.. co ja gadam.
Westchnęłam i nie wiem czemu ale mu uległam i po jakichś 10 minutach znajdowaliśmy się pod moim blokiem.
- To tu mieszkam. - oznajmiłam.
- Mogę chociaż wiedzieć jak masz na imię ? - spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi tęczówkami.
- Emily.
- Ja jestem Harry.
- Miło mi. Mam jeszcze takie pytanie, co ty robiłeś o 4 nad ranem w TAKIM miejscu ? - spytałam.
- Wracałem z imprezy od kolegów.
- I nie piłeś ?
- Nie.
- Aha. Dobra, to wszystko co chciałam wiedzieć. Jeszcze raz dziękuję i do zobaczenia. - powiedziałam i już chciałam wyjść z samochody gdy nagle poczułam jak Harry chwyta mnie za rękę.
- Emily, spójrz na mnie. - wiedziałam co chciał zobaczyć... Mimowolnie spojrzałam na niego. - Ty bierzesz? - spytał.
- Nie, skądże. - wyjąkałam. Miałam nadzieję, że wszystkie oznaki tego, że brałam minęły. Powinny bynajmniej. Ale w końcu nadzieja matką głupich, prawda ?
- Przecież widzę. - upierał się przy swoim. No cóż... niezły z niego uparciuch. - Jeśli chcesz, mogę Ci pomóc.
- Harry, ja sama nie umiem sobie pomóc a co dopiero ktoś inny ?
***
No i mamy rozdział pierwszy.
Mam nadzieję, że wam się podoba. ;)
Zachęcam was do zaobserwowania mojego bloga by być nabieżąco.
Czekam na komentarze.
Pozdrawiam was gorąco i do następnego ! :*
No to mnie zaciekawiłaś! To opowiadanie jest po prostu nieziemskie! ;D Cieszę się, że tutaj trafiłam :) I na pewno jeszcze tutaj zagoszczę! Obserwuję i na pewno nie ominie mnie żaden z rozdziałów, który się tutaj pojawi :D Czekam na 2! :)
OdpowiedzUsuńZajrzysz do mnie? :)
http://whenever-you-kiss-him-im-breaking.blogspot.com/